– Janek robi dzisiaj przy murarzu!
Na te święte słowa pana kierownika fachowiec od kielni i zaprawy skrzywił się trochę na twarzy i powiedział:
– Kierowniku, ale robota u mnie musi hulać! A taki nowy to za mną na dłuższą metę nie nadąży, nie ma szans!
– Ty Witek mi tu nie fandzol, tylko bierz chłopaka i ruszaj z robotą.
Te cztery osadnikowe ścianki muszą być dzisiaj wytynkowane, choćby się krew lała! Mówiąc to kierownik z każdym słowem coraz bardziej jąkał się ze złości i czerwienił na twarzy.
– No dobrze, już dobrze – ale jak skończę, to będę mógł wcześniej wyjść z budowy?
Kierownik odwrócił się na pięcie, żeby się oddalić i uniknąć przy ludziach odpowiedzi na tak drażliwe pytanie, które tak na dobrą sprawę nie powinno być w ogóle zadane.
Przy murarzu było co robić. Stojąca obok niego drewniana paka zawsze musiała być wypełniona po brzegi wapienno – cementowo – piaskową zaprawą, której przygotowanie nie było sprawą łatwą.
A i murarz – Mruckowski Witold do łatwych ludzi nie należał. Nerwowy był, paskudne przekleństwa waliły mu się z gęby przez cały czas pracy – no może z wyjątkiem tych momentów, kiedy tak jakoś sycząco sobie pogwizdywał. Ale fachowiec był z niego przedni. Janek z podziwem patrzył, jak ten tak niby od niechcenia machał sobie błyszczącą kielnią, zarzucając zaprawą kolejne fragmenty ścianki. Równiutkie porcje zaprawy osiadały na murze, zacierane szybko i natychmiast wygładzane trzymaną w lewej ręce murarskiego mistrza rajbetką.
-Dawoj „wopno”, bo kielnia skrobie po dnie!
-Woda, woda, bo zaprawa za gęsta!
-Dość! Aleś dopieprzył! Za dużo wody. Sypnij łopatę cementu i mieszaj. Mieszaj porządnie!
-Dobra, szykuj sobie następną porcje, ale wcześniej przeciągnij pakę na drugą stronę ściany.
-Bierz Janek kielnię i próbuj robić drugą ściankę, ryknął im zza pleców kierownik, który mocno sapiąc przeciskał się z dużym trudem między potężnymi zwałami ziemi, zdążając w ich kierunku.
-Co? On dopiero po szkole i myśli pan, że potrafi murować! On z mieszaniem zaprawy nie może sobie nawet poradzić! Mruckowski darł się jak opętany, bo nie cierpiał na budowie żadnej dla siebie konkurencji.
-Ty Witek tak nie podskakuj, bo możesz budowę zmienić, a wtedy na płótno w kieszeni łatwo ci będzie natrafić!
Kierownik musiał być porządnie wkurzony, skoro w ten sposób przygadał takiemu budowlanemu panisku, jakim był murarz, należący w dodatku do właściwej dla tamtych czasów politycznej organizacji.
-No dobrze, już dobrze – spuścił nieco z tonu Mruckowski. Ja sobie zapalę, a on niech bierze kielnię i rzuca. Potrząsnął przy tym tak jakoś złowrogo głową i zaskrzeczał w kierunku stojącego ze spuszczoną głową Janka:
-No młody, bujaj się! Pokaż panu kierownikowi czego cię w tej twojej pieprzonej szkółce nauczyli! Janek wiedział, że w tej grze nie ma żadnych szans. Ręce drżały mu mocno, kiedy brał za kielnię i rajbetkę. Rzucił parę razy zaprawą, ale niewiele się z tego do ściany chwyciło.
Kierownik warknął coś pod nosem i odszedł w kierunku swojej melaminy. Mruckowski cisnął ze złością niedopałek papierosa na ziemię, wyrwał chłopakowi narzędzia pracy i siląc się na rzadko spotykaną u niego grzeczność powiedział:
-Postawisz po wypłacie litra, to nauczę cię robienia kielnią. Inaczej nie masz szans, by coś tu przy mnie zdziałać!
Koło południa murarz zniknął z budowy. Coś jeszcze po drodze szepnął
kierownikowi na ucho i pognał w kierunku stacji, żeby zdążyć gdzieś na prywatną fuchę.
Janek został przydzielony do pomocy spawaczowi, który od rana uwijał się mocno przy wykonywaniu żelaznych ochronnych barierek.
Spawacz Antoni Kotwica był człowiekiem niezwykle spokojnym. Do każdego odnosił się z powagą i dużym szacunkiem. Ukończył co prawda jak Janek tylko zawodówkę, ale w ciągu swojego ponad czterdziestoletniego życia, nabył jako samouk bardzo rozległą i wszechstronną wiedzę. Przyjemnie było słuchać jego konkretnych i jakże rozsądnych wypowiedzi podczas chaotycznych zazwyczaj rozmów czy to przy śniadaniu, w drodze na stację, czy też podczas jazdy pociągiem. Nigdy nie przeklinał, nikomu nie ubliżał i może dlatego był na swój sposób w brygadzie szanowany. Nawet oklętus Mruckowski zwracając się do niego, starał się jakoś ważyć wypowiadane słowa.
Znana też była wszystkim jego religijność i głęboka wiara w Boga. Zwierzchnicy zawszę trochę krzywili się na jego coroczne w połowie sierpnia urlopy, bo wiedzieli, że w tym czasie udaje się on wraz z ludźmi ze swojej miejscowości z pielgrzymką do Kalwarii, by tam czynnie uczestniczyć w uroczystościach odpustowych. Czasem też z tego powodu zdarzało mu się usłyszeć jakąś uszczypliwą uwagę, wypowiedzianą przez któregoś ze swoich towarzyszy pracy. Nie przejmował się tym chyba wcale, a nawet być może sprawiało mu to pewną satysfakcję, bo mógł przy okazji podkreślić, że nie tylko się nie wstydzi, ale nawet jest po prostu dumny z tego, co robi.
Już w pierwszym dniu pracy Antoni Kotwica rzucił się Jankowi w oczy. Zwrócił na niego uwagę, kiedy to podczas śniadania usłyszał jego wypowiedź na temat modlitwy. Mówił wtedy o tym, jak czasem w chwilach wolnych od pracy, lubi tak sobie pójść na spacer, donikąd, przed siebie i przyglądać się światu, dostrzegając wokoło stwórcze dzieło Boga – Niebo, Ziemię, drzewa, trawy, ludzi, zwierzęta, wzgórza, lasy, wody. I modli się już samym nawet tym swoim patrzeniem, dostrzegając w każdym najdrobniejszym nawet szczególe dzieła stworzenia, wielkość Stwórcy. Stwierdził tak jakoś od niechcenia, że dla niego wszystko jest modlitwą – praca i wypoczynek, jedzenie, sen, rozmowa z ludźmi…
Dobrze pracowało się Jankowi z tym człowiekiem. Prawie trzy godziny ich współpracy minęły tak szybko, jakby to były trzy minuty. A zrobili w tym czasie naprawdę dużo i porządnie się przy tym zmęczyli.
Sam Janek dużo się przy panu Antonim w tym czasie nauczył. Znalazła się bowiem chwila czasu na objaśnienie w jaki sposób podłącza się spawarkę i zapina elektrody. Nie udało się co prawda jeszcze Jankowi połączyć spawem dwóch kawałków żelaza, ale już wiedział w jaki sposób należy ciągnąć iskrzącą się i stapiającą elektrodę, aby ta nie przytwierdzała się na stałe do metalu. Dzięki temu w wolnej chwili pod koniec pracy, Janek potrafił już przy pomocy spawalniczej elektrody, uwiecznić swoje imię na grubej stalowej pokrywie, znajdującej się w głębi potężnego betonowego zbiornika.
Wszystko to spowodowało, że chłopiec po raz pierwszy poczuł na tej budowie swoją wartość i przydatność. Pomyślał też wtedy, że przynajmniej przez jakiś czas, ten plac budowy może być dla niego tym najbardziej poza rodzinnym domem, właściwym miejscem na Ziemi.