„…Nauczycielu dobry, co mam czynić aby osiągnąć życie wieczne?
Jezus mu odpowiedział: – czemu nazywasz mnie dobrym? Nikt nie
jest dobrym, tylko sam Bóg…”
~ Ewangelia wg św. Łukasza rozdz.18 wers 18,19
„…Awantury trwały do końca XIX wieku, a największe w latach 1884, 1886, 1897. Dochodziło nawet do bójek ze służbą i policją, znieważania nauczycieli i dyrektorów. Ostatecznie wyczerpała się cierpliwość władz krajowych – część młodzieży usunięto ze szkoły, przez kilka lat ograniczono przyjmowanie uczniów i rozwiązano wszystkie organizacje. Awantury te nie wynikały z przyczyn ideowych – były brutalne i przebiegały w sposób prymitywny. Porządek w szkole zaprowadził ostatecznie dyrektor F. Sikorski /1899 r./ …”
~ Stanisław Brzozowski – Dzieje Szkoły Rolniczej w Czernichowie
Zagrzmiało. Rzucono, jak zwykle zresztą w takich okolicznościach prasowo-radiowo-telewizyjnymi piorunami.
Powiało grozą. Uczniowie bodajże trzeciej klasy technikum – czytaj dorośli ludzie zmaltretowali fizycznie i psychicznie nauczyciela. Posypały się kary. Pospadają też prawdopodobnie jakieś głowy / tak się potocznie mówi o karnym usunięciu kogoś prominentnego z zajmowanego dotąd przez niego stanowiska/.
I co będzie dalej? Moim zdaniem w polskim oświatowym życiu przynajmniej na razie, żadnych pozytywnych zmian nie będzie.
Bo też polskie oświatowe życie to nie byle co. To kilkusettysięczna armia nauczycieli i wychowawców oraz niewiele mniejsza grupa pracowników obsługi szkół. To mocno rozbudowana na wielu szczeblach oświatowa biurokracja. To wielomilionowa produkcja podręczników, lektur, zeszytów, kredek, ołówków, cyrkli, linijek, tornistrów, piórników i wielu, wielu innych bardziej lub mniej potrzebnych, a czasami całkowicie nawet zbędnych szkolnych przyborów.
Do szkół można pakować praktycznie wszystko. Oprócz podstawowego wyposażenia, jakim są biurka, stoliki uczniowskie, krzesła, tablice, mieszczą się w szkolnych budynkach także radia, telewizory, magnetowidy, komputery, różnorodny sprzęt sportowy, miotły, szmaty, wiadra, odkurzacze, środki czystości, rolety, firany, zasłony itd., itp. Prawda, jaki ogromny rynek zbytu!
I pomyśleć, co by się stało, gdyby tak nagle krajowe władze zlikwidowały te tysiące różnorodnych i w zdecydowanej większości obowiązkowych szkół. Od razu przybyłoby nam to, co najmniej trzy miliony nowych bezrobotnych. Zanotowano by niesamowity spadek zapotrzebowania na wymienione wyżej towary i usługi. Drastycznie zmniejszyłoby się zużycie różnego typu energii, bo prawie przez cały rok szkolny trzeba budynki szkolne oświetlać i ogrzewać. Można by tego typu rozważania snuć bardzo długo, ale nie o to przecież chodzi.
Celem tej całej wyliczanki jest bowiem uświadomienie czytelnikowi z jakim molochem oświatowym mamy współcześnie do czynienia i jakim malutkim pioneczkiem w tej wielkiej oświatowej grze jest pojedynczy typowy uczeń.
A nauczyciel? Być nauczycielem nie jest łatwo. Żeby być prawdziwym nauczycielem, trzeba mieć „coś” w sobie i „coś” sobą reprezentować. Niektórzy nazywają to powołaniem.
Można przez dziesiątki lat pracować w szkole i ani przez moment nie być nauczycielem. Zdarzają się też czasem wspaniali nauczyciele, którzy nigdy w żadnej szkole nie pracowali.
Instytucja szkoły znana jest od czasów starożytnych. Mimo tak długiego ciągu edukacyjnych i wychowawczych doświadczeń, ludzie ciągle nie mogą sobie poradzić ze szkolnymi problemami. Uczniom zawsze wydaje się, że nauczający ich krzywdzą, uczący zaś ciągle skarżą się na złe zachowanie i krnąbrność uczniów.
Wszystko to było łatwiejsze dotąd, dopóki mądrzy ludzie nie wymyślili obowiązku szkolnego.
To dobrze, że każdy ma dzięki temu dostęp do wiedzy, ale co zrobić w takim przypadku, gdy ktoś absolutnie nie chce się uczyć, albo chce się w danym momencie uczyć zupełnie czego innego niż zakłada program nauczania?
Bić nie wolno. Stresować, ubliżać, zmuszać nie wolno, a na żadne perswazje i prośby młody człowiek nie reaguje. Co dzieje się wtedy? Wtedy zaczyna się udawanie. Rodzice udają bardzo przejętych /czasami naprawdę są przejęci/ swoim niesfornym dzieckiem – chcieliby, ale nic się nie da zrobić, bezradnie rozkładają ręce. Uczeń udaje, że szkołę traktuje poważnie /jeszcze gorzej gdy nie udaje/. Uczący udają że takiego delikwenta uczą i zasłużenie z roku na rok promują. A co się przez te kilka lat takiej edukacji dzieje naprawdę, to już inna sprawa.
Mówi się, że dzieci i młodzież muszą chodzić do szkoły, bo przy nadmiarze wolnego czasu pojawiają się u młodych ludzi skłonności do złych i głupich zachowań.
A przecież w roku szkolnym można naliczyć niewiele więcej jak 180 dni nauki. Reszta to czas wolny – wakacje, ferie, dni świąteczne. I w tym wolnym czasie nic gorszego niż podczas chodzenia do szkoły się nie dzieje. Wielokrotnie natomiast skłonności do złego zachowania pojawiają się właśnie podczas pobytu w szkole.
Kto by tam w brzydki deszczowy albo mroźny dzień wychodził bez celu z domu? Ale iść do szkoły, czemu nie. Tam ciepło, jasno i czysto. Tam czeka koleżeńska paczka, zawsze gotowa do kolejnej rozróby. Można się nieźle zabawić kosztem woźnego, słabszego kolegi czy nawet nauczyciela. Można coś zepsuć, ukraść, na kimś coś wymusić, wypić, zażyć, zapalić. Szkolne regulaminy i przepisy praktycznie gwarantują uczniowi bezkarność.
Młodym ludziom chcąc, nie chcąc trzeba czymś imponować. Sama wiedza oraz pospolita metodyka nauczania i wychowania w tym względzie nie wystarcza. A obecny nauczyciel to przeważnie osobnik przemęczony i znerwicowany, przejęty ogromem zarówno szkolnych, jak i domowych problemów. Nie zawsze ma przyzwoite warunki życia, rzadko dysponuje wyższej klasy samochodem. Jeśli już posiada „komórkę”, to przeważnie gorszej marki i niewiele przy jej pomocy potrafi zdziałać. Przeciętny nieraz uczeń ma w przysłowiowym małym palcu dziesiątki komputerowych chwytów, o czym uczący go człowiek może sobie tylko przeważnie pomarzyć. Co więc pozostaje w tym przypadku nauczycielowi? Chyba tylko ten przysłowiowy „szósty” zmysł wynikający z powołania do wykonywania tego niezwykle trudnego i odpowiedzialnego zawodu. Kto tego nie posiada, ten powinien trzymać się od pracy w szkole z daleka.
Po tych wszystkich rozważaniach może komuś nasunąć się pytanie – czy w ogóle jest sens istnienia szkoły, czy szkoła jest potrzebna?
Jest potrzebna i to bardzo. Bez istnienia szkoły nie ma mowy o cywilizowanym życiu! Ale musi to być szkoła tworzona przez prawdziwych nauczycieli, potrafiących gromadzić wokół siebie prawdziwych uczniów. Może w szkole zabraknąć wszystkiego, ale nie może zabraknąć prawdziwego nauczyciela.
A uczniowie? To też ludzie. I zachowują się tak, jak ludzie – raz lepiej, dziesięć razy gorzej.
Po owocach się poznaje… A dzieci to przecież nasze owoce, nas ludzi dorosłych. Przestańmy się pysznić, przeklinać, wyśmiewać nawzajem, rabować oszukiwać, wyzyskiwać, bić czy nawet zabijać, to i dzieci będą lepsze.
Bo przykład idzie z góry, a tą górą jesteśmy my – dorośli, z kamieniami młyńskimi zawieszonymi u szyi.