Już na początku marca Amerykanie chwalili się swoją dwustuczterdziestotysięczną armią, rozlokowaną gdzieś tam w rejonie zatoki Perskiej. Politycy pogadywali o wielomiliardowych /w dolarach/ kosztach tej przedwojennej jeszcze operacji. No cóż, nawet gdyby taki żołnierz zjadał dziennie tylko jeden bochenek chleba wartości jednego dolara, to już w takiej sytuacji, koszt dziennego wyżywienia tej armii wyniósłby 240 000 dolarów. Prawda, że piękna kwota! Ale w przypadku tej wielkiej formacji trzeba by tę liczbę, jeszcze wielokrotnie przemnożyć, żeby była autentycznie prawdziwa. Bo trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, wypłacany regularnie żołnierski żołd oraz wszechstronne wyposażenie, wyrażające się tysiącami ton różnorodnego wojskowego sprzętu, będącego najczęściej efektem prawdziwych technicznych cudów…
A na brzegu peruwiańskiej rzeki, gdzieś w głębi puszczy, stoi prymitywny szałas. Ot, parę wbitych w ziemię gałęzi, trochę na nie narzuconych liści. Pora deszczowa więc leje jak z przysłowiowego cebra. Do brzegu rzeki dobija łódź. Wysiada z niej kilku poszukiwaczy przygód i odkrywców. Na spotkanie wychodzą im mieszkańcy tej ziemi – nagie dzieci, roznegliżowana do pasa kobieta i bardzo skąpo odziany mężczyzna. Nie, nie budzą swym wyglądem zgorszenia. Ubrali na siebie po prostu to, co mają. A, że nie mają praktycznie nic, to już inna sprawa. Mają jednak życie, skarb dla nich widać to, najdroższy. Akurat podtrzymują go zjadaną z wielkim smakiem, niezbyt apetycznie wyglądającą rybą. Trzydziestoletni, w pełnym tego słowa znaczeniu staruszek, próbuje się nawet uśmiechać. Ma jeszcze nawet jakieś resztki zębów…
Czy po to ich nędzne życie przyjadą też kiedyś nowoczesne czołgi, opancerzone transportery, przylecą potężne helikoptery i ponaddźwiękowe samoloty?
Niestety, nie da się takiej możliwości wykluczyć.